wtorek, 18 marca 2014

Pies najlepszym przyjacielem czlowieka - historia mojej Sali:)

Dzis chce Wam opowiedziec o mojej  wspanialej suczce Sali. Nie ma jej juz, ale nie moge o niej zapomniec ....brakuje mi jej bardzo.....ok zaczne od poczatku (bedzie duzo zdjec). 

















Sa wielbiciele kotow oraz psow. Ja zaliczam sie do tej drugiej grupy. Uwazam, ze najlepszym przyjacielem i wiernym zwierzakiem jest pies. Na pewno wlasciciele kotow sie ze mna nie zgodza, ale takie jest moje zdanie. Ja osobiscie boje sie kotow. Moim zdaniem sa troche nieobliczalne, moga cie podrapac, zlapac lub ugrysc... nie wiem do konca do czego sa zdolne.








































Zawsze od kiedy pamietam chcialam miec pieska, ale moja mama byla przeciwna. Mowila "jak bedziesz miala swoje mieszkanie to wtedy zadecydujesz o posiadaniu zwierzaka". I tak sie tez stalo ... dopiero gdy mialam wlasne mieszkanko zaczelam myslec o malej psince. Sali dostalam od mojej kuzynki Ani na moje urodziny w 2004 roku. Byla sliczna mala dwumiesieczna kuleczka - rasy Shih Tzu, kiedy zawitala do mojego domu. 




Sali zmienila mnie bardzo, otworzyla bardziej na ludzi. Wniosla w moje zycie wiele radosci. Za jej pomoca i jej ciagle merdajacym ogonkiem, poznalam lepiej sasiadow w moim bloku i nie tylko. Zwykle w windzie sasiedzi zamieniaja tylko pare slow, albo tylko sie witaja. Z Sali bylo inaczej zawsze zaczepiala wszystkich i merdala zalotnie. Ludzie nie mogli przejsc obojetnie obok niej ......zadawali wiele pytan: co to za rasa?....czy mozna  ja poglaskac? .....jak sie wabi?... itp. Tak wiec rozmowy z sasiadami w windzie, czy na spacerze nabieraly wiekszego rozmachu. Ja poznawalam bardziej ich a oni mnie. Sali byla bardzo grzecznym i poslusznym pieskiem, pogodnym i przyjaznym dla wszystkich, nigdy nikogo nie ugryzla. Duzo rzeczy nauczylam ja sama .....moglam z nia spacerowac kolo domu bez smyczy, zawsze sie sluchala, pilnowala sie mnie wspaniale i nigdy ode mnie nie uciekla.



















Uwielbialam spedzac czas z moim pieskiem ......chodzilysmy na dlugie spacery nad rzeke Odre (to bylo we Wroclawiu), bawilysmy sie pileczka na trawce (pileczka to byla jej najukochansza zabawka), jezdzilysmy na wycieczki rowerowe. Sali uwielbiala takie wycieczki, siedziala grzecznie w koszyku a czasami nawet biegala za rowerem. Zabieralam moja psinke doslownie wszedzie, do znajomych, do rodzicow .....wszedzie tam gdzie to bylo mozliwe. Podrozowala ze mna autobusem, busem, pociagiem a nawet samolotem. Tak, tak samolotem, bo przeciez przeprowadzajac sie na stale na Floryde nie moglam nie zabrac mojej ukochanej psinki. 
Tutaj byla bardziej szczesliwa niz we Wroclawiu. We Wroclawiu czekala na mnie kiedy wroce z pracy i z nia wyjde, czasami trwalo to bardzo dlugo (bylo mi jej bardzo wtedy szkoda). Tutaj miala wiecej wolnosci - mieszkamy na parterze - wiec moglam ja wypuszczac na trawke kiedy tylko chciala. Nie pracowalam wiec mialam wiecej czasu dla niej. 
Nigdy nie myslalam, ze bede miala tak wyjatkowego pieska. Ona byla jak czlowiek.....nawet bardziej wolala towarzystwo ludzi, niz innych pieskow. Z innnymi psami niezbyt chciala sie bawic, choc miala swoich ulubionych "kolegow" z ktorymi szalala.... zawsze to byly biale, puszyste pieski. 
Moj maz, ktory mial wczesniej koty i duze psy, uwielbial ja i pokochal tak jak ja. Ona nie dala sie nie lubic......wszyscy nasi znajomi wrecz za nia szaleli.
Uwielbiala rowniez pozowac do zdjec.....jak modelka ustawiala sie do nich. Nie myslalam rowniez, ze moj pies bedzie chodzil w ciuszkach, ale kiedy robilo sie zimno, trzesla sie i czekala az jej ubiore jej ulubiony sweterek.




























































Pewnego dnia ....jakies 3 miesiace temu, moja Salcia (miala 9 lat) zachorowala ....nie byla juz takim samym pogodnym pieskiem jak zawsze, nie chcala sie bawic, unikala mojego wzroku, patrzyla wzrokiem w dal, byla nieobecna ....dawala znaki jak gdyby chciala sie z nami pozegnac. Stracila apetyt na jedzenie i chec do zabawy. Zrobilismy ja do weterynarza i okazalo sie ze ma zawansowanego raka i zatakowane trzy organy: watrobe, zoladek i trzustke. Nie bylo szans na jej wyzdrowienie. Musielismy podjac najtrudniejsza dla nas decyzje i pozwolic jej odejsc, zeby wiecej nie cierpiala. Nie bylo to latwe ... kiedy sie tak kocha swoje zwierzatko, trudno jest pogodzic sie z jej odejsciem. Nawet teraz gdy to pisze ......lzy plyna mi po policzkach :( :( :(  Nie wiem czy kiedykolwiek pogodze sie z jej utrata. Na sama mysl o niej sciska mnie w sercu i lza kreci sie w oku. 



Na dzien dzisiejszy, razem z mezem podjelismy decyzje, ze nie chcemy nowego pieska, moze w przyszlosci. Nowy piesek nie bedzie taki sam jak Sali......taki wyjatkowy i kochany. 
Kiedy jednak zdecyduje sie na pieska, to na pewno bedzie to suczka rasy Shih Tzu. Pieski tej masci sa wspaniale .....nie gubia siersci, sa dobre dla ludzi z alergiami, bardzo szybko sie ucza i uwielbiaja dzieci. Polecam ta rase kazdemu kto uwielbia psy i chcialby miec takiego "poduszkowca" w domu. Zwierze w domu zmienia calkowicie patrzenie na swiat i innych ludzi. 

A Wy wolicie pieski, czy koty? A moze macie jakies inne ulubione zwierzatko w domu? Z niecierpliwoscia czekam na Wasze komentarze. 

14 komentarzy:

nicholas pisze...

Tak to prawda, Sali byla niesamowitym psem. Na zawsze pozostanie w moim sercu.

Life in America pisze...

Wiem ....w moim rowniez ....tesknie za nia ogromnie :(

Anonimowy pisze...

Asiu, piękny, wzruszający post. Sali była nie tylko w Waszym życiu, była jedynym pieskiem, którego nie bał się Olek. Miała u nas swoją miskę. Bardzo, bardzo ją lubiliśmy.

Life in America pisze...

Dziekuje bardzo za mile slowa .....wiem ze Olus ja uwielbial :)

Unknown pisze...

Rozumiem Asiu Twój ogromny żal. Ja też mam pieska " poduszkowca - yorka:)"-jest z nami ponad cztery lata. Podobnie jak Ty nie myślałam, że będę pieska ubierać w ubranka. Ale okazało się, że jest taka konieczność - bo po prostu marzną. Jest trochę naszą żywą maskotką,taką radością, po prostu należy do rodziny. To bardzo towarzyski piesek, który uwielbia gości. A co do pytania to ja osobiście wolę psy, koty są dla mnie jakieś za bardzo tajemnicze i nieprzewidywalne. Oprócz pieska mam królika " miniaturkę" ( miał taki malutki być :)), który ma już 8 lat i tydzień temu córka musiała uśpić swojego szczurka ( był bardzo chory). :(.
A tak poza tym to z przyjemnością czytam Twoje wypowiedzi i cieszę się, że mieszkasz w tak pięknym miejscu ( czasami mówiąc wprost to Ci zazdroszczę ale tak pozytywnie)
Pozdrawiam

Life in America pisze...

Dziekuje Kasiu za mile slowa ....rozumiesz mnie dobrze. Ciesze sie ze to co pisze ktos czyta i ze sie podoba to dla mnie duzo znaczy.
Super ze macie zwierzaki w domku, daja tyle radosci. Dzieci sie bardzo dobrze wychowuja ze zwierzatkami ....ucza sie odpoweidzialnosci i milosci do drugiego. Przykro mi tylko ze szczurek odszedl od Was.....ale jak to mowia trzeba zyc dalej.
Pozdrawiam :)

Unknown pisze...

Asiu, bardzo, ale to bardzo nam przykro. Rozumiem, jak się czujesz. W Polsce miałam psa owczarka niemieckiego, cudowną osoba. Wychowałam ją od szczeniaka. Ciężko było mi się z nią rozstać, ale już na studiach Elza została u rodziców, więc widywalysmy się mniej więcej co dwa tygodnie. Do Stanów jej nie zabrałam, bo mój tata też bardzo się do niej przywiązywał, a był to niesamowicie mądry pies. Po dziesięciu latach Elza odeszła , jak to bywa u dużych psów, miała problem z biodrami i tylnymi łapami. Ja strasznie to tutaj przeżyłam, a mój tata jeszcze gorzej. Tym bardziej, że Elza była szkolonym psem, brała udziały w wystawach psów, pokazach...itd. Było to bardzo przykre, ale cóż... Mama po kilku miesiącach przyniosła do domu kolejnego małego szczeniaka, następnego owczarka. Oczywiście było to bez uzgodnienia z tatą, a on po prostu nie był gotowy. Mama postawiła jednak na swoim, osoba została, tacie kazała się psina zajmować i tak została u rodziców Sara. Cudowna, wierna, wspaniała dla dzieci. Uwielbiała Ole. Niestety również zachorowała i rok temu odeszła, nie przeżyła operacji ( przewód pokarmowy). No ale cóż.... Nadal żyć trzeba. Teraz rodzice zastanawiają się, czy wziąć następnego pieska i chyba się zdecydują, tym bardziej, że tata przeszedł właśnie na zasłużoną emeryturę. My tutaj w USA mamy kota, chociaż osobiście wolę psy. Filemon to kot Oli, wzięłam go głównie na próbe, sprawdzić jak moje towarzystwo będzie się przy nim zachowywać, czy znowu wszystko spadnie na mamę, tak jakbym miała nie wystarczająco obowiązków. Oczywiście się nie pomyliłam. Całe szczęście, że kotka nie trzeba wyprowadzać na spacery, bo byłby kłopot.. a kot i tak najbardziej przylgnął do mnie. Niestety kot nie okaże Ci tyle uczucia co piesek, nie przybiega z merdajacym ogonkiem i nie wita Cię w drzwiach domu, gdy wracasz z pracy. Kot ma jakieś tam swoje uczucia oczywiście, ale nie okazuje tego aż tak, jak piesek. Próbuje się zdecydować na psa, ale ogromnie obawiam się konsekwencji, bo wiem, że wszystko znowu spadnie na mnie, i również tego, że my jednak sporo wyjeżdżamy. Na razie, więc nic chyba z tego nie będzie. Asiu, a Ciebie proszę weź sobie pieska, odzyjesz tak jak mój tata przy nowej suni.

Life in America pisze...

Dzieki Joanna za mile slowa ....i wsparcie. Przykro mi to slyszec o Twoim piesku .....taka kolej rzeczy, ze sa i pozniej ich nie ma. Na razie nie jestem gotowa na nowego pieska .....wiesz ze tutaj to nie jest takie latwe, posiadanie zwierzaka wiaze sie z duza odpowiedzialnoscia, rowniez finansowa. W przyszlosci na pewno bede miala, ale jeszcze nie teraz.

nicholas pisze...

To fakt, nie wiem skad weterynarze biora te ceny....

Unknown pisze...

Asiu, zawsze lubiłam oglądać Wasze zdjęcia z Sali, musiała być cudownym pieskiem:) Na pewno Ją bardzo kochałaś, zabrałaś Ją ze sobą z Polski do USA i pewnie zabierałaś wszędzie gdzie tylko mogłaś:), nie każdy by tak zrobił. Ja też musiałam się pogodzić ze stratą mojego pieska Brutusa, było ciężko bo długo chorował i starałam się go wyleczyć, ale w końcu musiałam się z nim pożegnać, tłumaczę sobie, że on już nie cierpi i "tam" jest mu lepiej. Było mi trochę łatwiej to przeżyć bo miałam już wtedy córkę, która zawsze jest w stanie mnie pocieszyć. Ty masz kochającego Męża:) pozdrawiam ciepło:)

Life in America pisze...

Oj Marta wiem co czulas ......Strata ukochanego zwierzaczka jest bardzo bolesna.
Dzieki za wszystkie mile slowa i akywnosc na moim blogu. Ciesze sie bardzo ze corcia jest Twoim oczkiem w glowie. :)

Life in America pisze...

Z nieba ....nie wiedza ile juz brac :)

Anonimowy pisze...

Trafiłam na pani list przypadkiem. Ale nie mogłam się powstrzymać i muszę zapytać. Jak poradziła sobie pani z odejściem ukochanego pieska. Wiem ,wiem już sporo czasu upłynęło. Mój ukochany Rubi Shih-tzu odszedł w sierpniu tego roku. I szczerze , nie mogę się pozbierać, był moim największym przyjacielem. Straszna pustka i beznadzieja.

Life in America pisze...

Przykro mi to słyszeć. Wiem co czujesz. ;-( Nie było łatwo zajęło mi 3 lata żeby się pozbierać i zdecydować na nowego pieska. Cały czas jednak wspominam moją Sali. Na początku nawet na nową psinkę Fione wołałam czasami Sali. Każdy z nas ma swój czas na tzw. "żałobę" ....jedni biorą od razu następnego pieska. Mnie zajęło 3 lata, żeby się pogodzić z jej odejściem.